Strona:Stanisław Ciesielczuk - Głazy i struny.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

ZIEMIA


W wirującym bezliku światów po odwiecznej drodze krążąca,
Dokąd z nami dążysz, planeto, żyć mogiło i żyć kołysko?
W dzień lasami, wodami swemi patrzysz w złote zwierciadło słońca.
Nocą w taflę księżyca, lśniącą nad krynicą wielką, gwiaździstą.

O, któż powie, żeś nie jest piękna, gdy rozwiośniasz się wśród przestworu,
Gdy młodniejesz znów, urodziwa, i zielonym wybuchasz śmiechem?
Niepodobna nie kochać, ziemio, twoich ranków, twoich wieczorów —
Lecz owiała każdą twą chwilę nieskończoność swoim oddechem.

Tym oddechem cała przejęta tęsknisz, biedna, tęsknisz ogromnie —
Co za dziwny, niewysłowiony zew wieczności w oddal cię woła?
Ach, to twój ból i twoja radość tak w nas, ludziach, przez wieki płonie,
Twoim buntem krzyczymy w przestrzeń — twą pokorą schylamy czoła.

Niesiesz naszą malutką mądrość, która mądrość przeczuwa wyższą,
Niesiesz nasze doczesne życia, z których każde cierpi i kocha.
Przylgnę, przylgnę do ciebie, ziemio, z twego pędu pogadam ciszą,
Twoim smutkiem, twoją tęsknotą, twojem wielkiem szczęściem zaszlocham.