Strona:Stanisław Przybyszewski - Poezye prozą.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

dalenia wypić aż do dna, aby módz to wielkie szczęście spotkania się na nowo tysiąckrotnie odczuwać.
Musi je odczuć, jak nagły strach, jak coś, co przeraża i obezwładnia, musi go ono zaskoczyć tak gwałtownie, że będzie całych godzin potrzebował, by pokonać ten wirujący zator szczęścia.
Stoi na peronie i czeka. Pociąg nadjeżdża, serce bije, jakby pęknąć chciało.
Leci drżąc od wagonu do wagonu, ale pociąg jest niezmiernie długi, a gąszcz ludzi nieprzeparty. Nie widzi jej, ale czuje ją, owiewa go powietrze, jakiem tchnie jej postać, pełna wdzięku i piękności, oddycha wonią, która od niej tylko, od niej jednej bije. Teraz ją ujrzał: jedno przelotne spojrzenie... Idą obok siebie, nie mówią słowa, nie patrzą na siebie, ale nie widzą ludzi, nie czują ścisku, nie czują, że są potrącani i popychani — nie słyszą wrzasku i przeraźliwego świstu lokomotywy. Na dworze przed dworcem naprzód jedno spojrzenie, krótkie, chciwe, wstydliwe, a potem cały szereg spojrzeń i za każdem drżący, pełen błogości uśmiech... Tuż naprzeciw kawiarnia: teraz dopiero splotą się ich źrenice, wrosną w siebie... chwycą się za ręce...
Oddychał ciężko.
...A w jakiż nowy sposób objawi mu się ta jej drobna twarzyczka, na jakąż głos jej nową nieprzeczuwaną muzykę rozhula się po jego nerwach, jakimi nieznanymi