Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

podjęcia trudu Wrześmianowego i połączenia ról obu nie czuł się już teraz na siłach...
Niby refren natrętny powracała wciąż na pamięć ostatnia ich rozmowa. Poszczególne jej przęsła rozrastały się do rozmiarów wybujałych i przesłoniły sobą inne zainteresowania życiowe. Nie umiał już o niczem innem myśleć. Równocześnie w snach jego zaczął się powtarzać stale pewien motyw. Miał charakter krajobrazowy i zdawał się odzwierciedlać przeżycia rzeczywiste, doznane kiedyś dawniej.
Śnił mu się jakiś dom w odległej dzielnicy miasta, po prawej stronie wąskiej, ostro w górę idącej uliczki. Dom był skądś znany — znajomy i zaułek — lecz że widocznie był w tem miejscu tylko raz jedyny w życiu, trudnoby mu było trafić tam na jawie.
Uporczywość sennego obrazu irytowała i zastanawiała. Wyglądało na to, jakby sfera podświadoma jaźni dawała wyraz pewnemu skrytemu życzeniu, które na jawie nie mogło przyjść do głosu.
Znużony monotonją nocnych zwidzeń, postanowił wkońcu poszukać tego miejsca i w ten sposób uwolnić się może od jego natręctwa.
Jeżeli senny zaułek odpowiadał rzeczywistemu, należało go szukać w południowej, dość silnie sfalowanej części miasta. W pewne słoneczne wrześniowe popołudnie skierował Pomian w tę stronę swe kroki.
Instynkt orjentacyjny nie zawiódł.
Była to jedna z najstarszych i najuboższych dzielnic, znana mu zaledwie z nazwy, gdyż nigdy tam nie