Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.




ZMORA.

Śnił się pokój niewielki, prostokątny, wybielony wapnem. W ścianie tworzącej dłuższy bok czworokąta było okno duże, w rodzaju tych, jakich używają do wystawy sklepowej, wpuszczone w mur tak wysoko, że głową ledwie dosięgałem dolnej jego ramy.
Był poranek jasny, choć bez słońca. Mocne światło, wpadające szerokim strumieniem przez szybę, spotęgowane bielą wapienną ścian, oświecało pokój trochę za silnie, iż mrużyłem oczy.
Było cicho, dziwnie samotnie.
Stałem w dole pod oknem i z podniesioną trochę głową patrzyłem w nieokreśloną, oślepiającą szarzyznę nieba nademną.
Na prawo widniał wyniosły nasyp kolejowy a na nim lśniły metalicznie szyny. I tam był szary spokój martwoty...
Wtem szyba samorzutnie zaczęła się