Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/263

Ta strona została skorygowana.

Na lewo przed nim pasem leżała,
Odwieczna Rzymian droga wspaniała.

XXVII.

Tu wstrzymał konia, lecz się nie bawił:
Obejrzał oręż, siodła poprawił,
I wskok znów daléj! — Jasność księżyca
Olbrzymie Mintu skały oświéca,
Zkąd głośny w pieśniach, zbójca przemożny,
Czyhał przed laty na łup podnożny[1],
A trąbki jego dźwięk między skały,
Tysiączne echa w grom zamieniały.
Delorraine myśląc o nim, żałował
Że go dziś nié ma, by z nim spróbował!

XXVIII.

Szybko i prosto, jak grot do celu.
Przeleciał bujne pola Riddelu,
Gdzie Ail z jeziór i z gór wezbrany,
Wrąc z szumem tłucze o skalne ściany,
I jak wędzidła koń niecierpliwy,
Fal swych pieniste wydyma grzywy.
Ale dla gońca nié ma przeszkody!
Wprost, jak gnał czwałem, wskoczył do wody.
Nigdy mąż cięższy, w nocnym pomroku.
Nie walczył z szybszym nurtem potoku.
Koń się ponurzył: — jeździec bez trwogi,
Spiął go wędzidłem, dodał ostrogi;

  1. Mała wieżyczka na malowniczym szczycie góry Minto, zowie się dotąd łożem Barnhilla, i miała być siedliskiem zbójcy tego imienia, który całą okolicę postrachem napełniał.