Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

egoizmie, próbuje znaleźć wyjście w takim podziale terytoryalnym: Renie ofiaruje panowanie w pokoju sypialnym, Podelskiej w pracowni. Rena ironicznie odtrąca ten podział i odchodzi, tym razem bez powrotu; Podelską zrozpaczony artysta sam „wylewa“ z pracowni; i zostaje, na tym pogrzebie pragnień i ciała i duszy, sam — z Karolką, którą, na złość losom, zaprasza do przygotowanego dla innej obiadu. Jak się ta stypa skończy, łatwo zgadnąć.
Znów minęły trzy miesiące; Karolka uczuła się matką; malarz, uczciwy człowiek, spłacił przy ołtarzu chwilę zapomnienia. Tego dnia właśnie wrócili oboje z kościoła. Teraz już koniec; zrobił co do niego należało, dał dziewczynie i przyszłemu dziecku nazwisko, lecz sam chce odzyskać wolność; to znaczy zostawić list z pożegnaniem, nieco wątpliwych środków materyalnych, i dmuchnąć w świat. Ale tym razem, słaby artysta spotkał się z groźniejszym przeciwnikiem: to już nie niefrasobliwa bujność Reny, ani wyrozumiała mimozowatość Podelskiej; to energia dziecięcia ludu, które sakrament bierze seryo, „chłopa“ swojego potrafi utrzymać po woli czy po niewoli, a rywalce bodaj „zedrzeć łeb jak krosna“, jak mówi poeta. Zresztą, Karolka kocha Woryckiego; jedyna z tych trzech kobiet, kocha go naprawdę, jest świeża, ładna, bardzo ładna nawet. Worycki godzi się z losem — i... w chwilę potem, czuje się już szczęśliwy, i mamy wrażenie że znalazł co mu trzeba. A Rena? Rena wychodzi za mąż za swego przedsiębiorcę; może, może, spotkają się jeszcze z Woryckim — o ile będzie sławny. Podelska napisze powieść o tym wszystkim, czego między