Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

Pozostałe rzeczy z powrotem umieścił w kasie, zamknął ją na klucz i wziąwszy pod pachę obie odłożone teczki, poszedł pożegnać się z Niną.
Czekała nań w buduarze nieco zniecierpliwiona jego długą nieobecnością. Jednakże uśmiechnęła się doń i zapytała:
— Już musisz jechać, najdroższy?
— Muszę. Niema rady — usiadł przy niej i wziął ją za rękę. — Kochana Nineczko — zaczął, przypominając sobie plan, ułożony z Krzepickim. — Kochana Nineczko, czy masz do mnie zupełne zaufanie?
— Jak możesz nawet pytać? — powiedziała z wyrzutem.
— Bo widzisz, bo widzisz... jakby tu powiedzieć, zbliżają się takie sprawy, że wyklaruje się, co i jak...
— Nie rozumiem.
— Wyklaruje się wszystko. Albo pozostanie postaremu, to znaczy, że ty do śmierci będziesz z Kunickim, albo pobierzemy się i Kunickiego djabli wezmą. A wybór zależy od ciebie.
— Niku! Przecie to jasne!
— I ja tak sądzę. Tedy proszę cię, Nineczko, musisz mi we wszystkiem wierzyć, na wszystko godzić się, w niczem nie zaprzeczać, a już ja załatwię wszystko.
— Dobrze, ale dlaczego jesteś taki tajemniczy? Przecież to jasne.
— Nie wszystko jeszcze jest jasne — powiedział z wahaniem, — ale będzie jasne. — On stary, a przed nami życie... Rozumiesz?...
Była trochę zaniepokojona, lecz wolała nie wypytywać. Powiedziała tedy poprostu:
— Ufam ci bez granic.
— No to w porządku — klepnął się po kolanach — a teraz muszę już jechać. Dowidzenia, Nineczko, dowidzenia...
Objął ją i zaczął całować.
— Dowidzenia najdroższa, a nie miej mnie za złego człowieka. Jeżeli co robię, to tylko dlatego, że ciebie kocham nad życie.