Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/300

Ta strona została skorygowana.


VI.

Ewa nie poszła na plażę. Ciężkim krokiem dowlokła się do domu i zamknęła się w swoim pokoju.
Położyła się na łóżku i tak bez ruchu przetrwała kilka godzin, aż ręce podłożone pod głowę zaczęły drętwieć.
Wówczas wstała i przeszła do biurka. Wyjęła papier listowy. Z pióra najpierw wolno zbiegały wyrazy, później coraz szybciej. Jedna linja drobnych literek wyciągała się pod drugą, jedna za drugą, przesuwały się kartki.
O drugiej zapukano do drzwi. Służąca przyniosła obiad.
— Dziękuję… Nie będę jadła.
Pokojówka uśmiechnęła się zachęcająco:
— Niech pani zje, dziś dobry obiad, kurczęta.
— Nie, dziękuję, proszę odnieść.
Znowu zabrała się do pisania, lecz po chwili przeszkodzono jej znowu. Wpadła rumiana jak reneta właścicielka pensjonatu:
— Ach, jakże można, pani Ewo, niechże pani nie robi mi tej przykrości. A może pani jest niezdrowa?
— Owszem, niezbyt dobrze się czuję i nie mam apetytu. Dziękuję pani.
— Ależ pani Ewo, kurczęta pani nie zaszkodzą, białe mięso. Musi pani zjeść. O, u mnie to już taki regime. Ja, proszę pani, wygląd moich pensjonarjuszek uważam za reklamę dla „Niezabudki“.
Nie chciała ustąpić i Ewa musiała udawać, że je. Z trudem przełykała małe kąski przy niemilknącym akaompanjamencie uprzejmej gadaniny.
Wreszcie została sama.