Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/354

Ta strona została skorygowana.

Nie kocham Pana. Nie jestem zdolna do uczuć tego rodzaju. Wielki i niezmienny szacunek, który żywię dla Pana oraz prawdziwa sympatia nakazują mi podkreślić, że nigdy sobie nie wybaczę karygodnego mego zachowania się wczoraj wobec Pana. Była to niegodna lekkomyślność. Niech mi ją Pan wybaczy, jeżeli może, i niech Pan o mnie zapomni. Proszę jeszcze o jedno, apelując do Pańskiej szlachetności: niech Pan nie stara się mnie widywać. Życzę Panu, drogi Panie Rogerze, wszystkiego co dobre i piękne, a czego Pan jest więcej wart niż każdy inny człowiek. —
Odłożyła pióro i przeczytała list. Łzy znowu zaczęły spływać z oczu.
— Skończone... skończone... — szeptała.
Powoli składała arkusik papieru, arkusik, którym zrzekła się szczęścia, którym wydawała wyrok na swoje uczucia, wyrok śmierci.
— Tak trzeba, tak trzeba — przekonywała siebie, a łzy spadały jej na palce.
Zaadresowała kopertę, umieściła w niej list, zakleiła i zapieczętowała lakiem.
Była siódma. Marynia zaraz wyjdzie po zakupy. Kate trzymając list w ręku weszła do kuchni:
— Dzień dobry, Maryniu.
— Dzień dobry pani. O Boże, jak pani wygląda! — zawołała służąca. — Czy pani nie chora?
— Nie, Maryniu. Marynia odda ten list posłańcowi, by zaniósł na Saską Kępę do pana hrabiego Tynieckiego.
— Dobrze, proszę pani.
Kate przetarła czoło:
— Aha, więc dziś mamy na obiad zrazy... Lepiej do zrazów dać gryczaną kaszę i do garnka kilka skórek razowego chleba. Niech Marynia nie zapomni też o cynamonie do kremu. Czy kawa jeszcze jest?
— Owszem, proszę pani, na dzisiaj starczy.
Służąca stała trzymając list.
— Jeszcze czas — przemknęło Kate przez głowę. — Odbiorę list i zniszczę.