Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/365

Ta strona została skorygowana.

Miałaby prawo powiedzieć, że ją po prostu sprzedał Tynieckiemu. Najhaniebniej w świecie!
Na twarz Goga wystąpił rumieniec. Ona tak powie, Tyniecki, wszyscy.
— Wyjadę i nie będę ich słyszał, ale wyjadę z piętnem hańby, z opinią łotra, a kto wie, czy opinia ta nie powlecze się ze mną, czy nie dotrze do mnie i do moich cudzoziemskich przyjaciół.
Przygryzł wargi i pomyślał stanowczo:
— Nie, nie. Nie mogę tego przyjąć.
Lecz z chwilą tej decyzji uczuł dotkliwy żal: oto rozwiały się wszystkie sny o pełnym, jasnym, i wspaniałym życiu, sny, których realizacja leżała w jego własnej mocy. I cóż zostanie... Szare, ciężkie lata liczenia się z każdym groszem, pozostawanie w oczach ludzi zerem, niczym...Kate, Kate, nienawidząca go Kate, która lada dzień może go porzucić.
Na czole wystąpiły kropelki potu.
— A jednak — myślał — nie mogę, nie mogę...
Podniósł głowę i spojrzał w oczy Tynieckemu. Nienawidził tego człowieka z całej duszy. Przez niego został nędzarzem, przez niego zmuszony był żyć na łaskawym chlebie i upodlić się aż do przymilania się mu, by nie cofnął swej łaski, pogardliwej i wyniosłej łaski. A teraz ten człowiek, wyzyskując swoją przewagę materialną, chce go ostatecznie poniżyć, zepchnąć do roli bydlęcia, pohańbić, zdeptać...
Przez głowę Goga przebiegła nawet myśl, iż Tyniecki bynajmniej nie traktuje serio swojej propozycji, że podstępnie chce wydobyć zeń zgodę po to, by go skompromitować i ostatecznie zdyskredytować w oczach Kate.
Podejrzenie to nie wydawało się jednak uzasadnione. W każdym razie Gogo rozumiał, że nie może przyjąć propozycji Tynieckiego.
— Proszę pana — odezwał się wreszcie. — Nie wiem, co pan o mnie sądzi, nie wiem, jak pan ocenia moją etykę i honor, ale nie dałem panu nigdy powodu, by mógł pan uważać mnie za łajdaka.
Tyniecki wzruszył ramionami: