Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

karskiej, to haniebne poniżenie. Nie zapominaj, że wszyscy na prawdę wielcy myśliciele i twórcy nowych dróg ludzkości nie zapisali razem ani ćwiartki papieru. Budda, Sokrates, Chrystus, Zoroastra. Nauczali. Nauczali! A dopiero ich uczniowie skwapliwie łapali strzępy wielkich myśli i zapisywali. Już samo troszczenie się o to, by moje myśli zachowały się dla przyszłych pokoleń, czyli dla tej hołoty antropoidalnej, która zrodzi się z dzisiejszej hołoty antropoidalnej, już sama dbałość o to obniża lot intelektu, przykuwa go do spraweczek ludzkich, depresjonuje. A jeszcze druga strona medalu. Wstrętem napełnia mnie myśl, że moja książka, cząstka mego ducha, dostępna byłaby dla byle gemaina, że każdy głuptak mógłby ją nabyć i za cenę kilku złotych ocierać swoją niedorozwiniętą korę mózgową o moje myśli, obcować ze mną, jak równy z równym, ba, jak wyższy z niższym, bo przecie uważałby się za uprawnionego do krytyki.
— Na to nie ma rady, — wtrącił Gogo.
— Owszem jest. Nie pisać, nie oddawać na pastwę karzełkom i skunksom swojego ducha. Nie dawać. Pod groźbą wyjałowienia swej myśli i upodlenia intelektu!
— A jednak — odezwała się Kate — czyta pan przecież drugich: na przykład pana Polaskiego i nie może pan tam znaleźć ani upodlenia ani wyjałowienia.
— Nie czytałem jego książek, proszę pani — odpowiedział z obrażoną miną.
— Chyba pan żartuje?
— Mówię serio. Nie czytałem, bo jestem jego przyjacielem. Dogadza mi ta przyjaźń i nie chciałbym jej niszczyć dla jakichś głupich paru powieści.
— Nie są głupie.
— Muszą być. A skoro muszą tedy są. To jasne. O ile zaś zdolny jestem do znoszenia głupoty w żywym słowie, o tyle w druku wywołuje we mnie gniew i smutek. Wolę tedy z nim przestawać niż czytać jego książki.
Polaski zaśmiał się nieszczerze:
— Niech tylko pani nie bierze serio tego, co gada Sewer. Upewniam panią, że zna wszystkie moje książki.
— Z okładek! Z okładek! — podniósł wskazujący palec Tu-