Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

chała. Ksawery uroczyście podszedł do matki i dobitnie powiedział:
— Pozwól, mamo, że ci przedstawię moją narzeczoną, pannę Magdalenę Nieczajównę.
Zapanowała zupełna cisza. Magda blada i zażenowana skłoniła się i, zrobiwszy krok naprzód, bezgłośnie poruszyła wargami.
Pani Aldona przez krótką chwilę przyglądała się jej uważnie, aż nagle zawołała:
— Ależ ona jest śliczna!... Michale!... Michale!... Zawołajcież tu pana Michała! Witam panią — wyciągnęła obie ręce do Magdy. — No, mój Wery ma dobry gust. Mogę panią pocałować, prawda?
Była prawie o pół głowy wyższa od Magdy, a kiedy ją przytuliła do swej rozleglej postaci, zasłoniła ją całkiem sobą.
Ksawery stał nieruchomo, to uśmiechając się, to marszcząc brwi. Najwięcej bał się tej chwili. Bał się, że matce, którą nawiedzały różne humory, przyjdzie na myśl zacząć od indagacyj. A chciał właśnie odłożyć je na później.
Przywożąc Magdę bez uprzedzenia, bez jednego napomknięcia o swoich zamiarach małżeńskich, liczył się z silnym sprzeciwem, lecz będąc zdecydowany na wszystko, wolał wziąć byka za rogi i postawić na jedną kartę.
Na szczęście plan ten nie zawiódł. Nadszedł właśnie z serwetką w ręku ojciec i Ksawery z ponowną solennością przedstawił mu Magdę.
— Cieszę się niezmiernie — powiedział pan Michał i pocałował ją w rękę.
Chcąc niedopuścić do żadnych wypytywań w jej obecności, zatroszczył się natychmiast o gościnny pokój i odprowadził tam Magdę.