Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję — zasłonił się rękami.
Wybuchnęła śmiechem:
— Ale najlepiej lubię hippikę. Cóż może być rozkoszniejszego, jak wziąć dobrego konia między nogi! To mi frajda!
Zaczęła opowiadać o swoim treningu do jesiennych konkursów hippicznych, w których napewno zdobędzie pierwsze miejsce, jeżeli ojciec pozwoli jej stanąć. Magda przyglądała się Rucie z podziwem. Zakurzone buty z cholewami, niewymanicurowane ręce, ani nawet spocone czoło nie zmniejszały jej uroku. Raczej przeciwnie, podkreślały bujność, żywość i śmiałość tej młodziutkiej, bo niespełna osiemnastoletniej panienki. Nie wyobrażała sobie, by tak wyglądać mogła wychowanka klasztoru.
Tymczasem nadjechał ojciec, tęgi i przy swoim średnim wzroście tak barczysty, że był prawie kwadratowy. Gęste siwe włosy, czarne wiechciowate brwi i szpakowate, krótko przystrzyżone wąsy, na tle czerwonej kwadratowej twarzy, nadawały mu wyraz surowy, niemal zagniewany.
W maciejówce i w butach z cholewami, w tabaczkowem wytartem i gęsto cerowanem ubraniu przypominał raczej ogrodnika z warszawskich przedmieść, lub ekonoma niż właściciela dużego majątku.
Pomimo pozorów surowości i nadętej miny, słynął z dobroduszności i z humoru. Magda zdążyła już nasłuchać się o nim wielu opowiadań, w których podrwiwano wprawdzie ze sknerstwa pana Marka, ale przebaczano mu to przez wzgląd na różne zalety.
Wszystkie obawy Ksawerego, jak się okazało, były bezpodstawne. Pan Marek przyjął Magdę niezbyt wprawdzie serdecznie, ale z nienaganną uprzejmością. Rutę wysłał zaraz po siostry, a sam zaczął mówić o gospodar-