Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko, co osiągnęła, że wszystko, do czego doszła, jest, istnieje i ma pewną wartość jedynie przez tamto, dla kontrastu z przeszłością... Sama przez się teraźniejszość jest niczem. I praca, i Wysokie Progi, i Wery, i tych troje obcych starców, i ten ciemny ponury pałac, przypominający muzeum.
Ta refleksja napełniła Magdę spokojem. To, co jeszcze przed kwadransem wydawało się jej nieskończenie ważnem: czy przyjmą ją, jak z nią będą rozmawiać, jak przywitać się z nimi, jak siedzieć i co mówić — teraz stało się błahe, obojętne, bez istotnego znaczenia.
Nie była już nawet przejęta dramatycznością stosunków w tym domu, a jeżeli miała współczucie dla biednej pani Haliny, to jedynie dlatego, że rola tej kobiety przypominała Magdzie jej własną. Wychodząc za hrabiego Holimowskiego, pani Halina była młoda i piękna, swoim posagiem zapewniła mężowi i jego siostrom bogactwo, a dziś jest tylko niepotrzebną, obcą, starą kobietą, której nienawidzą, której wstydzą się, gdyż pochodzi z innego, pogardzanego przez nich świata.
— Czy i mnie czeka to samo — pomyślała Magda.
I na samą myśl zacisnęła szczęki. Ksawery właśnie coś opowiadał i spojrzała nań prawie z nienawiścią. O nie, ona nie da się zapędzić w taką pułapkę! Ma dość siły woli i charakteru, by nie ustąpić nikomu miejsca pani na Wysokich Progach! Jest intruzem, to prawda, ale nie da się zadziobać, poniżyć i zepchnąć. Dzięki pracy, dzięki stosunkom, dzięki zawziętej wytrwałości nie dopuści do upadku Wysokich Progów, utrzyma je, ale nie dla Runickich, nie dla Ksawerego, tylko dla siebie.
Podniosła oczy i śmiało, prawie wyzywająco spojrzała w oczy im wszystkim, obcym, wrogim, pysznym, uważającym się za coś niesłychanie od niej wyższego. A gdy