Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

czajem obeszła gospodarstwo i zabrawszy wszystkie książki rachunkowe zasiadła w swoim buduarze do pracy. W sąsiedniej garderobie Ksawerego słyszała jego kroki i pogwizdywanie. Widocznie też nie zamierzał kłaść się, chociaż wstania najwcześniejszych gości można było spodziewać się około czwartej. Po paru minutach kroki Ksawerego rozległy się z drugiej strony w sypialni Magdy, potem obok w łazience i znowu w garderobie. Widocznie krążył koło buduaru, nie mogąc zdecydować się na wejście. Gdy wreszcie zapukał, odpowiedziała zupełnie spokojnie:
— Proszę — i nawet nie oderwała oczu od rachunków.
— To niedobrze, żeś się nie położyła — zaczął niepewnym tonem i dodał: — Mamy wspaniałą pogodę...
— Owszem — skinęła głową.
— Kazałem zamieść korty tenisowe — mówił, patrząc w okno. — Może ktoś zechce zagrać.
Zapalił papierosa, chrząknął i zauważył:
— Jakoś nie jesteś usposobiona do rozmowy.
— Jak widzisz, jestem zajęta.
— Czy to aż tak pilne? — zapytał z lekkiem rozdrażnieniem w głosie.
— Tak — odpowiedziała spokojnie. — Od trzech dni nie robiłam rachunków, a od dwuch tygodni zestawień. A chcę wszystko zostawić w porządku.
Zapanowało milczenie.
— Jakto zostawić? — po pauzie odezwał się Ksawery.
— Całkiem poprostu. Zostawić tobie, czy też komuś, kto po mnie prowadzenie tych rzeczy obejmie.
Zaśmiał się nieszczerze, usiłując zmienić ton rozmowy i jej sens, którego się napewno domyślał:
— Ach, więc dokuczyło już ci to buchalterowanie?