Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/16

Ta strona została skorygowana.
—   46   —

dusznie hrabia — toż to atak na mnie aż z trzech stron. Czyż to nieodwołalne postanowienie panów?
— Tak jest — odpowiedzieli wszyscy trzej.
— Zamek Rodrigandów rozwarł wobec panów swe gościnne podwoje i radby panów zatrzymać nadał — powiedział hrabia z powagą — jeśli jednak sennores życzą go sobie opuścić, nie zatrzymuję panów. Proszę przedłożyć rachunki mojemu skarbnikowi i przyjąć serdecznie podziękowanie za dotychczasową troskliwą opiekę.
— Podziękowanie jużeśmy odebrali — rzucił Francas ostro — proszę uważać tę naszą bytność w tej chwili za ostatnią wizytę na zamku.
— Jak sobie panowie życzycie — odparł hrabia obojętnie — żegnam panów.
Ukłonili się i wyszli.
— Carramba! — zaklął Cielli — jesteśmy pobici przez nieznanego nikomu cudzoziemca-włóczęgę! I to ma mu ujść bezkarnie?
— Zobaczymy — powiedział Francas, zaciskając pięści — zobaczymy, czy oni nas nie wezwą z powrotem.
Lekarze pożegnali się i rozeszli do swych pokojów.

Gdy Francas wszedł do siebie, czekali już nań hrabia Alfons, notariusz i pobożna siostrzyczka.
— No i cóż? — spytał młody hrabia niespokojnie — udało się?
— A tak, udało się Zorskiemu wygryźć nas stąd.
— Naprawdę?! — krzyknął notariusz.
— Naprawdę.
— A niechże go wszyscy djabli porwą! — zaklął Kartejo.