Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/5

Ta strona została skorygowana.
—   35   —

— Nie wiem, lecz obok był hotel „L’Homme Grand“[1] — odpowiedział starzec.
— Czy ktoś zauważył tę zamianę?
— Nie wiem, bośmy opuścili miasto jeszcze przed świtem.
Teraz kapłan nie pytał już więcej i zabrał się do spisywania zeznań żebraka. Gdy zakończył, podał dokument żebrakowi do podpisania, a później podpisał go sam.
— Schowam to pismo — rzekł — u mnie będzie pewniejsze niż gdzie indziej, a teraz ty, Mariano, idź stąd, jużeś niepotrzebny. Moim obowiązkiem jest pozostać przy umierającym do ostatniej chwili.
Młodzieniec wyszedł bez słowa. Był zupełnie oszołomiony tym, czego się dowiedział przed chwilą. W głowie huczało mu jak w ulu. Dotychczas uważał herszta za swego dobroczyńcę, teraz zaś dowiedział się, że był on przyczyną jego nieszczęścia, że z jego winy został porwany z łona swej znakomitej rodziny i rzucony między bandę rozbójników.
Tej nocy nie mógł zasnąć wcale. Przewracał się z boku na bok, rozpamiętując swój smutny los. Znienawidził w ciągu tej jednej nocy kapitana, którego uważał za przyczynę swego nieszczęścia.
Kapitan tymczasem siedział w swej celi i rozmyślał o nim właśnie. Przybycie żebraka obudziło w nim stare wspomnienia.

— Jaki ten stary podobny do Manuela — mruczał — przysiągłbym, że to ktoś z jego rodziny... a kto wie,

  1. Pod wielkim człowiekiem.