Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/14

Ta strona została skorygowana.
—   76   —

ta?! — krzyknął. — Zabieraj mi się stąd zaraz z tymi pakunkami. Widzisz go, będzie mi tu podsłuchiwał! Osioł skończony!
I pobiegł na dół, chcąc ukryć swe zmieszanie.
Tymczasem obie koleżanki stały przytulone do siebie przy oknie i przyglądały się uwijającym się po rynku mieszkańcom okolicy, którzy tłumnie zjechali na jarmark.
Nagle Amy zwróciła uwagę na jakiegoś młodzieńca w wojskowym mundurze, który wjeżdżał właśnie na rynek. Za nim jechał drugi, widocznie służący.
— Co to za jeden, Różyczko? — spytała. — To, zdaje się, nie Hiszpan.
— Tak, moja kochana, to oficer francuski.
— Ładny chłopak — rzuciła Amy.
— Owszem — zgodziła się Róża i dodała — a konia ma takiego, że niejeden grand by mu pozazdrościł.
„Oficerem“, któremu przyglądały się obie panny, był Mariano. Młody „brygant“ stosownie do rozkazu kapitana jechał właśnie do Rodriganda. Postawa jego, wygląd i zachowanie były bez zarzutu i nikomu nie przyszłoby na myśl, że ten dumny i elegancki jeździec jest wychowankiem bandy rozbójniczej.
Właśnie zagrodził mu drogę wózek z pomarańczami wędrownego handlarza. Mariano nie myślał go nawet omijać — spiął konia ostrogami i ognisty rumak przesadził przeszkodę z takim wdziękiem, jakby skakał przez niski płot.
— Wspaniale! — zawołała Róża, klaszcząc w dłonie.
— Co za jeździec! — rzekła Amy, która nie spuszczała oczu z pięknego młodzieńca.