Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 04.djvu/25

Ta strona została skorygowana.
—   119   —

— O nie — uśmiechnęła się zacna pani kasztelanowa — ale muszę dziś pozbierać najładniejsze róże.
— A to czemu?
— Cóż to, panowie nie wiecie, jaki dziś dzień?
— Nie.
— Urodziny donny Róży, naszej łaskawej kontezzy!
— O, jeśli tak, to muszę jej złożyć serdeczne życzenia.
— A tak, tak, panie doktorze, zasłużyła na to. To samo mówi mój Alimpo. Może pan zaraz pójść do niej, bo już wstała.
— A don Emanuel?
— Don Emanuel już też nie śpi. Pan hrabia właśnie kazał mi pójść do parku, nazbierać kwiatów i ozdobić pokój donny Róży. Chcę jej zrobić niespodziankę.
— To i ja pomogę zrywać kwiaty — rzekł doktór i energicznie zabrał się do roboty. W krótce Elwira miała pełny fartuch róż.
Gdy w kwadrans później Zorski wszedł do komnaty chorego, tonęły tam już wszystkie ściany w kwiatach, które odurzały swym cudnym zapachem. W tejże chwili weszła przez drugie drzwi donna Róża, Była ubrana w jasną suknię, która dyskretnie podkreślała wdzięk jej dziewczęcej figurki.
Przywitawszy się z ojcem, podała doktorowi rączkę, którą ten ucałował z szacunkiem.
— Mówiła mi Elwira, że pan pomagał jej zbierać kwiaty dla mnie — rzekła — wdzięczna panu jestem za tę życzliwość, a tobie, tatusiu, dziękuję serdecznie za miłą niespodziankę.