Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/3

Ta strona została skorygowana.
—   209   —

— To prawda — zgodził się alkald — będzie świeższa, choćby leżała na słońcu.
— Ha-ha-ha! — zaśmiał się złośliwie Cielli — też mi porównanie: człowiek i koza!
Zorski zmierzył go zimnym spojrzeniem i rzekł:
— Użyłem tego przykładu po to, żeby ludziom, nieznającym się na anatomii, jaśniej uzmysłowić rzecz całą. Jak widzę, zrozumieli mnie doskonałe, czego nie można powiedzieć o panu, który jesteś niby doktorem.
Rozległy się śmiechy. Cielli poczerwieniał, jak indor.
— Czy pan kpi?! — wybuchnął.
— Ani myślę, sennorze! Zbyt poważną w tej chwili omawiamy sprawę, by mi w głowie były kpiny, ale też pana poproszę, byś się nie silił na żarty, bo, doprawdy, nie czas na to. Proszę państwa zwrócić uwagę na rękę trupa. Jest na niej wprawdzie pierścień don Emanuela, ale ręka jest szeroka, spracowana i gruba. Hrabia takiej nie miał na pewno. Przyjrzyjcie się teraz stopie zabitego. Zachowała się ona całkiem dobrze i każdy pozna, że nie jest to noga szlachcica, który nigdy nie chodził boso: jest szeroka, gruba, podeszwę ma podartą, a piętę zrogowaciałą.
Mieszkańcy Rodriganda obstąpili ciasnym kołem trupa i głośno potakiwali słowom doktora, ale notariusz nie miał zamiaru dać za wygraną. Spytał więc:
— A skąd się wzięła na trupie nocna bielizna hrabiego?