Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 09.djvu/29

Ta strona została skorygowana.
—   263   —

Obie zakrzątnęły się żywo, by spełnić jego polecenie, on tymczasem wyszedł z zakłopotaną twarzą. Za drzwiami czyhała już pobożna siostra.
— Był pan u hrabianki? — pytała.
— Tak jest.
— Czy już wstała?
— Jest chora.
— Cóż jej jest?
— Nie wiem.
— Muszę ją odwiedzić i pocieszyć, jest to najlepsze lekarstwo.
Natychmiast udała się do pokoju hrabianki, a z nią i kasztelan.
— Co robi? — spytał swą żonę.
— Modli się.
— Nic innego, jak tylko, wszystek rozum uleciał jej z głowy.
— Prawdopodobnie podczas modlitwy napadł ją szał.
Siostra Klaryssa wzięła chorą pod swoją opiekę. Od tej chwili odosobniono hrabiankę zupełnie od innych, nic się o niej nie można było dowiedzieć, nikt jej nie widział, umarła dla świata.
W dzień po tym zajściu szedł samotny mnich gościńcem z Manrezy do Rodrigandy. Przybywszy do wsi, wstąpił do gospody i kazał sobie podać szklankę wina. Gdy chciał za nią zapłacić, gospodarz nie przyjął pieniędzy.
— Nie wezmę nic — mówił. — Wypijcie jeszcze jedną lub dwie szklanki, pobożny człecze, zmówcie tylko za naszą chorą panią „Zdrowaś Maria“ i „Ojcze nasz“.