Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 10.djvu/23

Ta strona została skorygowana.
—   285   —

co był niedawno w mojej gospodzie i o wszystko się wypytywał?
Jeźdźcy przybywszy do zamku, zeskoczyli z koni przed główną bramą. Zamek sterczał, jak olbrzymi, ciemny kolos. Żorski zapukał i zjawił się za zielonymi kratami portier.
— Kto tam o tej porze? — spytał. — W nocy zamku nie otwieram!
— A przecież otworzysz, Henriko! — rzekł Zorski. — Sądzę, że mnie jeszcze poznajesz?
Portier na dźwięk jego głosu porwał się z miejsca jak oparzony.
— A, sennor Zorski! Mój Boże! zaraz, zaraz otwieram.
Z pośpiechem odryglował żelazną bramę, przez którą wkroczył Zorski, trzymając chorą Różę na rękach. Portier popatrzył na nią i, poznawszy ją, ze strachu o mało lampy nie opuścił.
— Święta Madonno! — zawołał. — Toż to kontezza.
— Jak widzisz. Czy nie wiesz, czy jej pokoje zostały niezmienione?
— Tak. Mam nawet tutaj klucze, bo na miejsce starego kasztelana jeszcze nikogo nie przyjęli.
— Weź więc klucze i poświeć nam.
— Może mam zbudzić hrabiego?
— Zbudzimy go później, chodź teraz.
— A może pokojówkę hrabianki?
— Jeszcze jej nie odprawili?
— Nie, ona ma obsługiwać siostrę Klaryssę, gdy przyjedzie w odwiedziny do zamku.