Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/20

Ta strona została skorygowana.
—   394   —

— Do stu tysięcy bomb, granatów! — zawołał starzec przestraszony. — Hurra! Mociumdzieju! o świętości nieba! A można podskoczyć do niej? Można na nią popatrzeć?
— Nie.
— To naprawdę nie po ludzku! Muszę przecież coś robić z radości! Czekaj, wiem już.
Jak strzała pobiegł na dwór. Zorski wrócił natychmiast do chorej. Róża leżała jeszcze w objęciach matki. Nie mówiły ze sobą nic, tylko płakały i całowały się.
— Karlosie, dziękuję ci za matkę, którą mi dałeś. O, jak bardzo ją kocham. Ale, czy to prawda, że byłam chora?
— Tak, moje serce.
— Długo?
— Bardzo długo.
— I tyś mnie wyleczył, ty?
— Tak.
— A gdzie Alfons, Kortejo, Alimpo i moja dobra Elwira?
— Alimpo i Elwira są tutaj. Reszty dowiesz się później. Nie wolno ci jeszcze dużo mówić. Musisz uważać na siebie.
— Będę cię słuchać. Tylko jedno mi powiedz, gdzie jestem?
— U naszego dobrego przyjaciela.
— Nie w Rodrigandzie?
— Nie, jeszcze się dzisiaj o wszystkim dowiesz.
— A gdzie jestem? — zapytała trwożliwie. — Gdzie mój ojciec? Czy to prawda, że już umarł?