Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/6

Ta strona została skorygowana.
—   380   —

wskutek twej głupoty. Muszę cię krócej trzymać i wziąć w karby.
— Proszę się nie gniewać na niego — prosił prokurator. — To chłopiec, który zdradza wielką duszę. Proszę tylko dobrze uważać na jego wychowanie i nie traktować tej sprawy zlekka, a doczeka się pan kiedyś wielkiej pociechy.
Kapitan potakiwał głową.
— Wypowiada pan te same myśli, jakie i mnie często się nasuwają. Jestem bezdzietny, więc zadam sobie trud, by to drzewko wyhodować stosownie do jego gatunku. Skończmy tedy naszą rozmowę tym ciekawym epizodem i pożegnajmy pana prokuratora, widzę bowiem po doktorze, że się niecierpliwi i chciałby już wrócić do swej chorej, by zacząć tę ciężką i pełną nadziei kurację.
— Czy dzisiaj da jej pan ten straszny środek do zażycia?
— Tak, nie mogę dłużej zwlekać.
— Ach, chciałbym bardzo być przy tym.
— O, proszę, panie prokuratorze, proszę z nami jechać — prosił kapitan. — Wie pan przecież, że jest pan u mnie zawsze mile widzianym gościem.
— Dobrze, jadę z panami! Może to będzie korzystne, jeżeli spiszę protokuł, w którym będzie potwierdzone cale postępowanie urzędowo.
Dał swemu sekretarzowi parę wskazówek, jak ma postępować podczas jego nieobecności, po czym razem wyruszyli w drogę. Jechali powozem, podczas gdy Robert dosiadł swego konika i pogonił za nimi, pogrążony w myślach. Nie wiedział,