Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 15.djvu/6

Ta strona została skorygowana.
—   408   —

— Tombi nazywacie się? to nie polskie nazwisko.
— Nie jestem Polakiem, panie, jestem Gitano.
— Hiszpańskim cyganem? — zapytała Róża.
— Tak, moja pani — odrzekł Tombi po hiszpańsku.
— Z której okolicy?
— Z żadnej — odparł z żałosnym uśmiechem. — Gitano nie ma ojczyzny. Nie wie co to jest blisko, czy daleko. Ciągle wędruje, a gdzie przyjdzie, wszędzie jest obcy.
— O, jakże się cieszę, że słyszę mowę ojczystą. Ale jakże dostaliście się do tej służby?
— Nie raz wędrowałem przez Hiszpanię, Francję i Niemcy. Gdy przybyłem tutaj, potrzebni byli ludzie. Właśnie w tym czasie spotkałem pana kapitana, a że umiałem strzelać, zapytał mię, czy nie chciałbym tu zostać. Pozostałem.
— Jak dawno temu? — zapytał Zorski.
— Trzy lata.
— Tak, jak i moja matka. Lubię cyganów. Ile razy ich spotykałem podczas mojej podróży jako chłopak, czy student, zawsze byli dla mnie uprzejmi.
Nie przeczuwał, że znajdował się pod opieką królowej cyganów.
— Gitano jest przyjacielem swoich przyjaciół, a wrogiem wrogów — rzekł borowy.
— Nie macie krewnych? — zapytał Zorski.
— Mam dużo krewnych. Wszyscy cyganie są moimi braćmi i siostrami. Ojca nie mam, ale matka moja żyje. Nazywa się Carba.