Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/4

Ta strona została skorygowana.
—   826   —

Tych nie powitałbym wcale. Nie mogłem przecież’ wiedzieć, że to właśnie pan przybywa.
Oblicze Indianina rozjaśniło się.
— A więc jestem tu mile widziany?
— Bardzo. Pan ma twardą rękę, a takiej trzeba naszemu biednemu krajowi.
— Tak, i tę twardą rękę poczuł już niejeden. Przed chwilą także ktoś. Czy znasz pan hacjendę Vandaqua?
— Tak, jestem przecież jej sąsiadem.
— Ileż może ona przynieść z dzierżawy?
— Ależ ona jest własnością, a nie dobrem dzierżawnym.
— Odpowiadać na moje pytanie!
— No, gdyby znajdowała się w lepszych rękach, można by zapłacić dziesięć tysięcy duros, teraz napewno nie jest tyle warta.
— Dobrze, weź pan ją w dzierżawę za siedem tysięcy duros.
Arbellez popatrzył zdziwiony na Indianina.
— Zdaje się, że mówię wyraźnie. Chcę oddać ją panu w dzierżawę. Skonfiskowałem ją na rzecz państwa i oddaję panu.
Arbellez przeląkł się.
— Właściciel zginął od mojej kuli, był bowiem zdrajcą. Rodzina jego musiała opuścić dziedzictwo. Musisz się prędko zdecydować.
— Dobrze, ale — — — —
— Żadne ale! Przynieście pióro i atrament. Zaraz tę sprawę uporządkujemy!
I jak wszystko, co Juarez wziął do ręki, tak i tę