Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 32.djvu/10

Ta strona została skorygowana.
—   890   —

stawiać przed sąd honorowy dwóch kawalerów i oficerów naszej sławetnej rzeczypospolitej. To nie tylko śmieszne, ale i bardzo hańbiące, a hańbę tę potrafię sobie powetować, skoro tylko skończy się ta komedia.
— Takiej kary nie boję się — odpowiedział Zorski — gdyż mam na wszystko dowody. Gdy obaj sennores dziś wyjechali, znalem już cel ich przejażdżki i wybrałem się ich tropem, by ich podsłuchać. Verdoja mianowicie obrał sobie jako pocztę kamień, pod który wkładał kartki z rozkazami. Dzisiejszy brzmi: „Bądź w pobliżu. O północy spotkam się z tobą koło kamienia. Masz się usprawiedliwić“. Nie sądzę, by Verdoja mógł temu zaprzeczyć.
Gdy Zorski wspomniał o kamieniu i wyciągnął kartkę, Verdoja zbladł. Widząc zwrócone na siebie oczy wszystkich, obaj oskarżeni milczeli. Zorski mówił dalej:
— Muszę jeszcze zauważyć, że podsłuchałem oskarżonego podczas jego tajemnych schadzek. Mam świadków, którzy dadzą nam najdokładniejsze objaśnienia.
Dał znak. Wprowadzono trzech pojmanych Meksykańczyków.
Na ich widok Verdoja zadrżał z przestrachu. Tego się nie spodziewał. Teraz wszystko musiało wyjść na jaw.
I tak było rzeczywiście. Pojmani złożyli wprawdzie zeznania z ogromnym zakłopotaniem, ale zgodnie z prawdą. Obie kartki uznano za pochodzące od Verdoji i tego nie można było zaprze-