Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 41.djvu/15

Ta strona została skorygowana.
—   1147   —

do postępował za nim szybciej, aniżeliby to jego wiek pozwalał przypuszczać. Na wzniesieniu półtora metra od ziemi loch skręcał wbok. Przechodził tu pod murem więziennym w tunelik nieco szerszy. Dostali się wreszcie bez specjalnych wysiłków do płyty kamiennej, zamykającej im drogę do wolności.
— No, teraz się pokaże, — rzekł Mindrello. — Niech hrabia się zbliży; spróbujemy.
Znaleźli tutaj dla siebie dosyć miejsca, loch bowiem wznosił się nie prostopadle, a pod kątem ostrym; mogli więc znaleźć mocne oparcie i naprężyć mięśnie do poruszenia płyty. Z początku sprawa szła cieżko, ale po powtórnem uderzeniu płyta posunęła się nieco na bok, tak, że powstał nieduży otwór, przez który nasi nieszczęśni więźniowie ujrzeli gwiaździste niebo.
— Chwała niechaj będzie Bogu i wszystkim świętym! — szepnął hrabia. — Jakże cudowne jest to świeże powietrze w porównaniu z ohydnym smrodem tam w dole. Mam wrażenie, jakgdyby gwiazdy uśmiechały się do nas i błogosławiły nasz plan. Czy umiecie z gwiazd odczytywać godzinę?
— Tak. Jest po północy.
— Więc za późno, by rozpocząć nasze dzieło. Jak cicho i nieruchomo dokoła. Harrar pogrążone jest w głębokim śnie. Tam przed domem hadżi Amandana stoją jeszcze worki daktyli, które dziś otrzymał; poznaje je mimo ciemności.
— Worki z daktylami? — zawołał Hiszpan. — Ach, gdybym mógł z nich coś zabrać! Przez cały dzień nic nie jadłem.