Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 60.djvu/21

Ta strona została skorygowana.
—   1685   —

— Ależ dobrze! — przerwał ze śmiechem Lindsey. — Postaram się zaraz o kroplę, którą doskonale zwilża się zaschnięte gardło.
Otworzył szafkę, wyjął flaszkę i nalał pełną szklankę.
— Pijcie na zdrowie, mister Sępi Dziobie! Zapewne jesteście także głodni!
— Nie przeczę, sir, ale głód może jeszcze poczekać. Jedzenie przeszkadza opowiadaniu. Słowa chcą wyjść nazewnątrz, a kęs gramoli się do wnętrza; spotykają się, zderzają, a z tego, kalkuluję, nic dobrego nie wynika. Natomiast kropla rumu na języku nie przeszkadza mówieniu.
Pociągnął powściągliwie ze szklanki. Prawdziwy westman rzadko bywa pijakiem.
— Jestem ciekaw, co mi pan opowie — rzekł Lindsey.
Jankes skinął głową i z przemyślnym uśmiechem odparł:
— A ja jestem ciekaw, jak pan to przyjmie.
— A zatem wieści naprawdę ważne dla naszej wyprawy?
— Tak, a nawet ważne z innych względów.
Z miną tajemniczą i szelmowską zaczął opowiadać:
— A więc zajeżdżam do fortu Guadelupa do starego Pirnera — chłop naschwał, ale swoją drogą wybitny osioł, sir.
Odwrócił się i splunął, zapewne na wspomnienie rozmowy z Pirnerem, tak celnie, że strzał ten przeleciał tuż nad Lindseyem i znikł za otwartym okienkiem kajuty.