Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 60.djvu/6

Ta strona została skorygowana.
—   1670   —

— Mimo to byłoby lepiej zasięgnąć języka, a nie polegać tylko na tobie. Cóż powie sennor Cortejo?
Zorski wstrząsnął się na dźwięk tego nazwiska. Czyżby tu znajdował się jakiś Cortejo?
— Cortejo? Pah! — odparł drugi pogardliwie.
— Cóż powie jego urocza córeczka Józefa?
Zorski drgnął znowu.
— Nic sobie z niej robię — rzekł drugi.
— Myślałem, że jesteś w niej zakochany — odpowiedział tamten ze śmiechem. — Nosisz przy sobie jej fotografię.
— Tak jak wszyscy, aby wykazać, że jestem zwolennikiem Corteja.
— I po to, aby zostać ministrem, skoro on zostanie prezydentem Meksyku.
— Nie żartuj! Nie jestem głupszy od innych, a ministrów wybiera się spośród kpów. A zresztą, gdzież Cortejowi do prezydenta? Dlaczego ruszył na północ?
— Przede wszystkim po to, by odebrać Anglikowi pieniądze.
— I broń.
— Przeznaczoną dla Juareza, co? Zapoteka będzie się diablo złościł, gdy się dowie, że rywal go ubiegł.
Wystarczyło to Zorskiemu. Nie chcąc się niepotrzebnie narażać, wrócił pod umówione drzewo.
Po niedługiej chwili zbliżył się Niedźwiedzie Oko i szepnął:
— Niechaj brat mój idzie za mną.