Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 62.djvu/26

Ta strona została skorygowana.
—   1746   —

Corteja! Gdyż on to był. — Spojrzał na ziemię, zobaczył kilka dalszych śladów. — Czy synowie Apaczów szukali dalej?
Indianin skinął głową.
— Mój brat niech mi towarzyszy: Pośród sitowia była utorowana wygodna droga. Obaj poszli i dotarli wnet do miejsca, gdzie widzieli prowadzący z wody podwójny ślad koński.
— Ach, tu myśliwy znów wyszedł z wody — rzekł Zorski.
— A pojechał tam — dodał Indianin, wskazując na prawo.
Poszli za tym nowym śladem do małego, wydeptanego placyku.
— Czy moi bracia tu co znaleźli? — zagadnął Zorski.
— Tu leżał Cortejo — odpowiedział Apacz — i tu spotkał się z białym myśliwym.
— Dokąd prowadzi ten ślad?
— Znów do lasu.
— Czy szliście za nim?
— Nie. Chcieliśmy uprzednio pomówić z Matava-se.
— Dobrze. Mój brat sądzi, że myśliwy zabrał ze sobą Corteja?
— Tak. Posadził go na drugim koniu.
— A zatem niech mój brat wraz z kilkoma ludźmi wyruszy za śladem, aby sprawdzić, czy prowadzi ku okolicy Candela i Saltillo.
— To pochłonie wiele dni.
— Owszem, o ileby się chciało jechać do sa-