Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 64.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.
—   1788   —

nie mogę sennora porzucać. Nie zdaję sobie jednak sprawy, czego tu szukają ci Apacze. Ja także spotkałem ich oddział. Na czele oddziału jechali właśnie Juarez i Sępi Dziób.
— To dziwne, że Juarez ważył się tu przybyć. Wszak cała miejscowość jest zajęta przez Francuzów.
— O, jest pan w błędzie. Nie wie sennor, że Juarez zdobył Chihuahua i Monclowę?
— Nic, absolutnie.
Było to niespodzianką dla Corteja. Jakże nieprzyjemną! Sytuacja okazała się niebezpieczniejszą, niż mógł przypuszczać. Jeżeli Juarez ma w swej władzy obie prowincje, on nie zdoła się utrzymać na hacjendzie del Erina.
— Czy jest pan dokładnie poinformowany?
— Widziałem Juareza. Przybywam z Monclovy, gdzie zebrało się wiele tysięcy jego wojska.
— Mój Boże, jakie to straszne! — wyrwało się Cortejowi.
— Straszne? Czy obawia się pan Juareza?
— Tak. Zanim przybyłem do Guadelupy, byłem w El Paso del Norte, gdzie na nieszczęście zyskałem w Juarezie wroga.
— O ile go znam, nie jest zawzięty, ani mściwy.
— O, tu wchodzą w grę polityczne sprawy, a nie osobiste.
— Hm, a więc jest pan zwolennikiem innej partii?
— Tak.
W takim razie musisz się pan mieć na baczności.