Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 66.djvu/22

Ta strona została skorygowana.
—   1854   —

— Zorski? — zapytała Józefa! — Gdzie? Gdież on?
Zatrzymała się tuż nad Zorskim, który, wróciwszy do przytomności, oglądał spokojnie i chłodno czterech oprawców.
— Tak, to on. — tryumfowała dziewczyna. — A tu, leży Bawole Czoło, Niedźwiedzie Serce i Grzmiąca Strzała. Sądziłam, że umknęli? — dodała, zwracając się do Hilaria.
— Ja tylko żartowałem — oświadczył doktór. — Kto się znalazł u mnie, ten już nie ujdzie.
Już więźniowie odzyskali przytomność.
— A tu jest Mariano! — Cieszył się Cortejo. — Do wszystkich diabłów, to dzień radości, jakiej oddawna już nie zaznałem. — Tam leży don Fernando de Rodriganda! Sennor, nie zechciałby pan powiedzieć, w jaki sposób wydostałeś się ze swego więzienia?
Wulkan wrzał w piersiach starego hrabiego. Jakże pragnął spotkania z tym łotrem, któremu zawdzięczał osiemnaście lat nieszczęść, i jakże to spotkanie wyglądało inaczej, niż sobie wymarzył.
— A, jesteśmy dumni i odgrywamy jaśnie oświeconego — szydził Coretejo. — Niech i tak będzie! Duma panu przejdzie. — I, zwracając się do Hilaria, dodał: — Powiedz pan, jak ich schwytałeś?
— Później się pan dowie. Teraz zachodzi przede wszystkim pytanie, co czynić z tymi ludźmi?
— Zamknąć oczywiście — oświadczyła Józefa. — W najgorszych lochach, sennor! Codziennie wymie-