Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 70.djvu/15

Ta strona została skorygowana.
—   1959   —

— Właśnie na tę godzinę umówiłem się z Platene mna rogu ulicy.
— A więc wyjdźmy cichaczem!
Opuścili pokój i dom tak cicho, że nikt ich nie słyszał. Na rogu ulicy czekał Platen w powozie. Przywitał się i wsiedli.
Z bocznej ulicy skręcały dwa inne powozy.
—— Pułkownik i Ravenow — rzekł Platen, który z ławeczki swojej mógł dojrzeć pasażerów powozów. — Są tak punktualni, jak my, ale my będziemy mieli honor przyjechać wcześniej. Henryku, nie pozwól się wyprzedzić!
Służący trzasnął z bicza na znak, że zrozumiał intencje swego pana.
Dziesięć minut przed czwartą dotarli do browaru. Oto i park. Powóz skręcił w boczną aleję i wreszcie zatrzymał się na wolnym miejscu. Wysiedli.
Niebawem nadjechały pozostałe powozy. Przywitano się poważnie, niemym skinieniem głowy.
Robert rozesłał pled na ziemi, pod starym dębem.
— Czy nie zechcesz tu stanąć, Różyczko? zapytał. — Trawa wilgotna; tu jest sucho i stąd będziesz mogła się przyglądać.
— Dziękuję ci — rzekła, stając na pledzie i opierając się o drzewo.
Platen i Golzen zbadali plac. Golzen podszedł do powozu Ravenowa i przyniósł tureckie szable.
— Idź, drogi Robercie, — rzekła szeptem Różyczka. — Ravenow już czeka.