Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 70.djvu/9

Ta strona została skorygowana.
—   1953   —

— Co pan powie o parku?
— Doskonale się nadaje. A czas?
— Nie chciałbym tracić ani minuty, gdyż pragnę jak najprędzej rozpłatać temu Helmerowi czaszkę. Opuścimy zamek niedługo po północy. Godzina wystarczy załatwienie osobistych spraw Wybieram godzinę czwartą nad ranem.
— Wyśmienicie.
— Ale mam prośbę, panie pułkowniku. Jesteś ojcem rodziny, ja kawalerem; pozatem pańskie stanowisko jest inne, niż moje. Jakkolwiek wypadnie rozstrzygnięcie, pan poniesie większą karę, niż ja. Proszę więc pana, byś mi ustąpił pierwszeństwa.
— Jesteś pan zuchem, podporuczniku, nie odmówię prośbie pana. Majorze Palm, jako radca spraw honorowych musisz być przytem obecny. Brandenie, zechce mi pan sekundować?
— Z największą przyjemnością, panie pułkowniku, — odrzekł zapytany.
— A więc idźże pan natychmiast do Platena, sekundanta Helmera i powiedz, że oczekuję przeciwnika jutro o czwartej rano w oznaczonym miejscu.
— W jakim porządku padną strzały?
— Na komendę i równocześnie.
— Pańskie warunki są równie surowe, jak moje — rzekł Ravenow. — Helmer nie opuści placu.
Po kilku minutach Golzen, adjutant i Platen podeszli do Roberta, który siedział z Różyczką na kanapie.
— Panie podporuczniku, chcemy z panem pomówić — rzekł Platen.