Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 81.djvu/4

Ta strona została skorygowana.
—   2256   —

Na kolana! — Powalił go na ziemię. — Chodź, młokosie, nałożymy ci obrożę, abyś nie uciekł!
Po tych słowach zdjął lasso, którym miał przepasane biodra, i otoczył nim korpus i ramiona Manfreda. Bratanek Hilaria nie miał przy sobie broni. Znieruchomiał z przerażenia i, nie stawiając najmniejszego oporu, pozwolił się związać.
Robert, odetchnąwszy pełną piersią, zawołał radośnie:
— Chwała Bogu! Nareszcie mi się udało. Jesteście wolni!
— Wolni? — rozległo się dokoła. — Kimże jesteś sennor?
— Dowiecie się później. Przede wszystkim trzeba się wydostać z tej śmierdzącej nory. Będziecie mogli iść?
— Owszem — rzekł Zorski.
— Jak się otwierają wasze łańcuchy?
— W kieszeni tego człowieka leży mały kluczyk, który je otwiera.
Robert zdjął wszystkie łańcuchy. Chcieli mu paść w objęcia, lecz oparł się temu, choć łzy radości płynęły rzęsiście z oczu.
— Jeszcze nie teraz! Jesteście wszyscy razem? A może gdzieindziej są jeszcze jacyś towarzysze niedoli?
— Jesteśmy wszyscy — potwierdził Zorski, który zachował zimną krew.
— Lecz Cortejo i Landola muszą być również tutaj.