Strona:Tamta.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

zwolenie na wniesioną przez Raula prośbę.... zła czy dobra wreszcie wiadomość? Ach! cóż to za pokusa przeczytać te kilka wyrazów, na błękitnym papierze skreślonych, téż same wyrazy i to samo nazwisko, które kilka już osób czytało, bo przecie depesza nie dla jednych tylko oczu przeznaczona! Nie wahała się jednak Joanna. Ręką oczy zasłoniwszy, prosto poszła do miejsca, gdzie leżała depesza i schwyciwszy ją, skręciła w drżących palcach i żywo w ogień rzuciła. Nie trzeba przynajmniéj, żeby ją czytał kto inny! Po upływie kilku sekund, gdy zupełnie już pewną być mogła, że papier spłonął, spojrzała: malutka kupka czarnego popiołu czerniła się na żarzących głowniach. Już po wszystkiém.... nie dowié się już niczego Joanna.
— Trzeba na dół powracać, — szepnęła, — trzeba koniecznie.
Zmierzała ku drzwiom, gdy Raul ukazał się na progu, uderzając się prawie o nią.
— Zapomniałem czegoś, — odezwał się, — depeszy.... Gdzież ona jest?
I surowym wzrokiem badał Joannę. Ona chłodno odpowiedziała:
— Spaliłam ją.
Zawahał się widocznie.
„Nie czytając jéj” chciała-by była dodać dla uspokojenia go. Ale zbyt ciężkiém wydawało jéj się upokorzeniem bronić się od podobnego posądzenia.
Ona przecież, wbrew wszystkiemu, nie wątpiła o nim wcale. Miał-że on więc prawo wątpić o niéj? Nie wątpił, pewną już tego była. Dumny wyraz jéj twarzy, nie dozwalał mu najmniejszéj niepewności. Silnie rękę jéj w dłoniach swoich ścisnąwszy:
— Dziękuję ci, — rzekł krótko.
I tym razem pojechał już naprawdę.


IX.

Nieobecność Raula przeciągnęła się do dwóch prawie tygodni.... dwóch tygodni okrutnie bolesnego niepokoju. Ani