Strona:Uniłowski - Dzień rekruta S1 Ł5 C1.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

mówił, tylko kapral Sączek krzyczał z oddali:
— Koń ma być czysty, koń, to nie wy, głupi śmierdzielu!
Obszedłem ze dwa razy stajnię, zastanawiając się, skąd zacząć. Od słońca spływała na zabudowania chłodna czerwień, wiatr wył przeciągle i z przystankami, to znów wyjękiwał żałosną, zimową krzywdę. Niezdarnie zgarniałem półmetrowe nasypki z miałkiego śniegu, często odpoczywając. Przytulając dłonie do zmarzłych uszu, podskakiwałem w miejscu jak groteskowy pajac. Wszystko wyglądało martwo, doświadczałem ckliwego smutku. Na placu nic się nie działo, czasem tylko przebiegał żołnierz, mały i pokurczony. Pochylony nad robotą, rozmyślałem tkliwie nad sobą; że od czasu mego pobytu w pułku dowiaduję się ciągle o swojem bydlęctwie, idjotyzmie, chamstwie albo lekkich obyczajach mojej matki. Nie zgadzamy się, trudno, należy się rozejść. Przytem jestem chory i nerwowy. Koniecznie musi mnie zbadać lekarz. W wojsku muszą być ludzie silni, zdrowi, słowem, dziarscy żołnierze. Myślałem o wielu innych jeszcze sprawach, kiedy raptem dotknąłem głową czegoś miękkiego