Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/190

Ta strona została przepisana.

jechaliśmy natychmiast zagranicę. Dziecko oddaliśmy na wychowanie staremu, oddanemu parobkowi. Nikt nie mógł wiedzieć o tym, że to nasze dziecko.
Przed kilkoma miesiącami, gdy się przekonałam, że stan mój jest beznadziejny, postanowiłam zainteresować się losem mego dziecka. Powierzyłam sprawę dwum prywatnym detektywom, którzy ustalili nazwisko wieśniaka, u którego wychowywał się Janek. Wieśniak nazywał się Gawryło a jego żona Marta. Oboje umarli już dawno.
— A Janek? — zapytał Wołkow zaintrygowany.
— Zaraz... Cierpliwości, synu. Postanowiłam cały mój majątek zapisać nieszczęśliwemu synowi, Jankowi. Chciałam w ten sposób wynagrodzić mu smutne dzieciństwo, które spędził w domu biednego chłopa, o chłodzie i głodzie. Ale dopiero teraz wyszło na jaw, że po od byciu służby wojskowej, Janek zginął, jak kamień w wodzie.
Nie wrócił więcej do rodzinnej wioski. Wywiadowcy jednak ustalili o nim wszystko, wszystko — zalała się gorącymi łzami.

Wołkow na początku prawie się nie przysłuchiwał spowiedzi matczynej. Myśli jego krążyły dokoła innej Sprawy. Zastanawiał się nad tym, jak odszukać „Zimną kokotę“ i w jaki sposób ją wytransportować na tamten świat, tak samo — jak Reginę i Szczupaka. Ale ostatnie słowa matki wzbudziły w nim zainteresowanie.
— Co się z nim stało? — Mów mamo! Czy żyje? Wołkow był ciekaw dalszego losu swego brata. Nie chciał mieć spólnika do spadku. Matka wyczuła jego myśli. Serce ścisnęło jej się z bólu.
— Po wyjściu z wojska — ciągnęła chora dalej — kapitan, u którego Janek był ordynansem — wystarał się dlań i pracę w policji. Janek został policjantem w Warszawie.