Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/53

Ta strona została przepisana.

— Przerażacie mnie tą kobietą — uśmiechnął Szczupak.
— Nie miałem tego zamiaru.
— Więc?
— Dążymy do tego samego celu: do wytępienia te] bandy. Ale, moim zdaniem, aresztując „zimną kokotę“, zepsujemy tylko sprawę.. Banda dopiero wówczas będzie się miała na baczności. I trzeba będzie zacząć od nowa...
— Może i macie rację — rzekł komisarz.
— Ale to nie dla mnie robota wlec się z taką kokotą po mieście i udawać, że się kocham w niej na zabój.
— Obawia się pan, że naprawdę się w niej zakocha? — uśmiechnął się Andrzejczak.
— Wszystko jest na tym świecie możliwe. Ona jest piękna i kusząca. Są takie chwile w życiu człowieka, kiedy mężczyzna nie może ręczyć za siebie, jesteście mężczyzną o silniejszej woli, możebyście tak wy...
— Co?
— No, bardzo prosto. Wzięlibyście na siebie rolę zakochanego. Zapoznam was z nią i...
— O, nie! Panie komisarzu, dziękuję za tę przyjemność.
— Aha. boicie się?
— Nie, co do tego, nie mam obawy, tylko...
— Tylko co? — pytał Szczupak.
— Już i tego sposobu się chwyciłem.
— Co? — zdumieniu Szczupaka nie było granicy.
— Niestety, to prawda — gorzko uśmiechnął siłę Andrzejczak.
— Taka z niej ptaszyna? — mówił uszczypliwie Szczupak.
— To nie ptaszyna, lecz jadowita żmija, „zimna kokota“ łowi ofiary i je zatruwa.
— Kochaliście się? — nie wierzył Szczupak władnym uszom.