Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/57

Ta strona została przepisana.

spodziewał się, że „zimna kokota“ rozpocznie od pana.
— Pan nie jest w humorze — rzekła do Szczupaka, przysuwając się doń bliżej.
— Gdy się siedzi blisko tak urodziwej kobiety, mimowoli traci się humor.
— Sądzę, że dzieje się odwrotnie. Tak chciałabym wiedzieć, co pan sądzi w tej chwili o mnie.
— O pani?
— O mnie pan winien myśleć jaknajmniej. Przecież jestem tak blisko pana.
— Blisko a jednocześnie tak daleko — westchnął Szczupak.
Nalała sobie kielich szampana i wychyliła go duszkiem.
— Przybyłam tu, by się zabawić, a nie wysłuchiwać pana westchnień, panie komisarzu — rzekła doń, kokieteryjnie zaglądając mu w oczy. Podsunęła mu kielich wina do ust.
— Czy pani tu zamierza dłużej zabawić?
— To zależy od pana.
Szczupak udawał, że nie rozumie i jeszcze głębiej westchnął.
— E, pan mnie psuje do reszty humor swoimi westchnieniami.
— Wzdycham dlatego, że pani jest „zimną kokotą“ a ja komisarzem policji.
— Cha-cha-cha! — roześmiała się.
— Nie rozumiem, co nam to może szkodzić.
— Pani albo nie rozumie, albo udaje, że nie rozumie.
„Zimna kokota“ zmierzyła go podejrzliwie i zawołała:
— Kelner!
Kelner, który stał w pogotowiu w niewielkim oddaleniu od gabinetu, zjawił się momentalnie. Jego oko nie