Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/190

Ta strona została przepisana.

przeciw samemu sobie, ze może z takim spokojem przebywać w towarzystwie przestępców i być przedmiotem ich kpin oraz złośliwych uwag: On, komisarz policji, na zew którego stanęłyby liczne zastępy policji do boju, igraszką w ręku bandy, którą postanowił za wszelką cenę wytropić.
Milczek ciągnął dalej:
— Wydaje mi się, że gdyby nawet pan miał przy sobie drugi magazyn kul, nie ważyłby się pan na stawianie oporu. Pan nic jest na tyle naiwny, by nie mógł zrozumieć, że z tej nierównej walki wyszedłby przegrany.
Naraz Szczupak dobył rewolweru i zawołał:
— Ręce do góry!
Milczek i Antek cofnęli się instynktownie o krok w tył. Twarze ich pokryła śmiertelna bladość.
— Ręce do góry!!! — krzyknął z całych sił Szczupak, zbliżając się powoli w kierunku przerażonych kompanów.
Ale wnet Szczupak roześmiał się i rzucił rewolwer w kąt.
— A jednak obleciał was strach przed śmiercią — ironizował Szczupak. — Wasze szczęście, ze naprawdę nie mam czym strzelać. Ale przekonałem się, że z was niewielcy bohaterowie. Wasza od waga wyraża się w tym, że chwytacie przeciwnika w swe ręce niespodzianie. Dokonujecie cudów, gdy przeciwnik śpi. W gruncie rzeczy jesteście tchórzami.
Rozmówcy Szczupaka czuli się tymi uwagami dotknięci.
Milczek zareagował:
— Skoro przypuszczasz, żeśmy się obawiali, jesteś w błędzie. Śmierci się nie boimy. Bolało nas tylko, że nie pozbawiliśmy ciebie broni przed tym. A teraz czas na nas. Musimy się rozstać.
Przy tych słowach Milczek przyłożył lufę rewolweru do skroni komisarza.