Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/273

Ta strona została przepisana.

Gdy wszedł do żółto oświetlonej hali, rzekł doń Sardanapal, nie odwracając głowy od ciżby na dole
— Czy owa złośliwa dziewczyna, która cię uderzyła gałęzią, to Babilonka, o której mi wspominałeś? Zwróciłeś na nią uwagę moją i spodobała mi się.
Popatrzył na Ahirab i wrócił potem w głąb hali.
Kilka uwieńczonych kobiet otoczyło Hansa, a jedna, o malowanych jaskrawo czerwonych włosach, rzuciła mu się na szyję, tuląc doń policzek i podnosząc mu do ust czarę z winem palmowem.
— Spełń to za zdrowie Sardanapala, dawcy wszelakiej rozkoszy.
— Niech się stanie, jakoś rzekła! — odparł i wychylił puhar do dna.
Tętniła mu krew gwałtownym gniewem i urazą upokorzonej dumy, ale oczy jego błyszczały radością, żartował i był ochoczy.
Spoglądał poprzez czarne cyprysy na śpiącą Niniwę, miasto bez światła, kędy tysiączne ramiona wyciągały się po rozkosz, gdzie prawem była osłoda życia, gdzie sens tegoż życia stanowiły kobierce i dzbany ze szlachetnego kruszcu.
Z oddali doleciał głuchy hałas, a kilku rzezańców zaczęło biegać niespokojnie po górnym podeście schodów, szepcąc coś zawzięcie. Pomiędzy dwoma dymiącemi amforami stał wóz metalowy o długiej rurze, spoczywającej na grzbiecie srebrnego słonia, na stopę wysokiego. Był to dalekowidz, przez którego soczewki z kryształu górskiego oglądano gwiazdy. Etjopijski rzezaniec wyszedł na ten wóz, złożył dłoń w trąbkę i zawołał cichym, stłumionym głosem:
— Proroctwo! Idzie zalew, występuje z brzegów i łamie mury!