Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/200

Ta strona została przepisana.

Caragolowî: rumu dolał tyle, iż napój był barwy cygara.
Poczęli pić... Wychyliwszy już szklankę do połowy, miody Telemak zaczął mówić o ojcu. Kucharz podniósł obie ręce ku niebu i chrząknął, co znaczyło, iż przedmiotu tego nie chciałby wogóle poruszać.
— Ojciec wróci, „Estevet“[1] — dodał. — Wróci niewątpliwie, ale kiedy, nie wiem. Napewno później jednak, niż sądzi Toni.
I, nie chcąc mówić już o tem dłużej, wychylił szklankę do dna, poczem jakby pragnąc nadrobić czas stracony, jął przyrządzać nowe porcje „refresquet’u“.
Przezorna rezerwa wszakże, w jaką się naprzód osłonił, poczęła się zwolna rozpraszać; zaczął też gawędzić swoim zwyczajem. Początkowo ogranicza! się coprawda do ogólników. Prawił morały synowi Ferraguta; moralizował, oczywista, na swój sposób, przerywając co chwila wykład, by ponieść szklankę do ust.
— Estevet, synu kochany, czcij ojca swego. Naśladuj go jako marynarza. Bądź dobrym i sprawiedliwym dla podwładnych... Ale unikaj kobiet!
Kobiety! Żaden przedmiot nie budził równej elokwencji w owym zacnym pijaczynie. Dzięki nim właśnie ludzie tyle cierpią. Wszystko ulega ich piekielnej potędze.
— Wierzaj mi, synu: w tem jednem nie naśladuj ojca.

Zbyt wiele teraz powiedział, by się móc cofnąć, urywkami też, półsłówkami dociągnął aż do końca. Tym sposobem Esteban się dowiedział, że kapitan był w stosunkach niezmiernie bliskich z

  1. Spieszczenie imienia Esteban (Stefan); jeżyk hiszpański obfituje wogóle w spieszczenia, zdrobnienia i zgrabienia.