Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/146

Ta strona została przepisana.

trzeba aby jeszcze bardziej uwydatnić ponure ciemności.
Idąc pustą ulicą, w której głośno rozlegały się jej kroki, powtarzała machinalnie, niby litanję, wciąż te same słowa: życie ma swoje prawa.
Cały świat opuszczał zmarłych. Dostrzegła to nawet w sali kina. Znajdowało się tam zaledwie 20 osób. Publiczność kinowa przedmieścia miała już dość przygód Alzatki — wszyscy je już znali...
Stara usiadła na swojem miejscu z godnością monarchy, każącego dawać przedstawienie wyłącznie dla siebie. Kiedy Albert ukazał się na ekranie, przemawiała do niego łagodnie:
— Dobranoc, mój chłopcze kochany! cały świat o tobie zapomina. Takiem jest życie. Ale nie bój się, stara babka cię nie opuści — będę tutaj co wieczór... co wieczór...

IV.

W godzinach popołudniowych rozeszła się niepewna i mglista wiadomość o zawarciu pokoju. Tyle razy jednak pogłoski takie rozpuszczano, a twarda rzeczywistość im zaprzeczała, że nowinę przyjmowano nieufnie.
Nowina była tym razem prawdziwą. Pojawiły się ogłoszenia urzędowe, donoszące, iż nieprzyjaciel prosi o zawieszenie broni...
Tłumy z okrzykami radości dążące do śródmieścia, porwały starą ze sobą. Ogarnął ją szał radosny, zdawało się jej, że śni rozkosznie. Przed wieczorem znalazła się wraz z tłumem na placu Zgody. Tłum porwał ustawione na placu armaty, zdobyte na nieprzyjacielu i ciągnął je za sobą, śpiewając pieśni patrjotyczne. Gromadka wesołej młodzieży wsadziła staruszkę na jedno z dział jak na wóz triumfalny 1 pociągnęła ją wzdłuż bulwarów. Z rozwianym sre-