Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/268

Ta strona została przepisana.
— 264 —

dziesięć do szczętu. Z popiołów tych nie powstawał jednak świetny fenix; wznosiły się tylko nędzne domostwa, klecone jakby w przeczuciu nowego pożaru, który za lat kilka obracał Brody znowu w zgliszcza i gruzy... Właśnie na lat kilka przed czasem naszego opowiadania nawiedził był taki peryodyczny pożar tę stolicę handlu.
W chwili, kiedy wprowadzamy czytelników naszych do Brodów, przedstawiały one ten sam widok, jaki miały przed ostatnim pożarem, który za naszych już czasów zniszczył je prawie zupełnie. Zamek tylko okazały, otoczony wałami i rawelinami, ozdobiony piękną wieżą, dodawał mu odmiennej fizyognomii.
I ludność była ta sama co teraz. Składała się przeważnie, a prawie nawet wyłącznie z żydów, a od czasów, kiedy zwiedzał i opisał je francuz Daleirac, aż do dnia dzisiejszego, nic się nie zmieniło pod tym względem.
Nie pięknością tedy swoją, nie okazałością gmachów i ulic słynęły Brody w porze naszej opowieści, ale swym handlem ogromnym, wysoce rozwiniętym,