Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/278

Ta strona została przepisana.
— 274 —

ratów z tutejszej załogi, a tak ostrożnie, mądrze, niby od niechcenia, dowiadujcie się o saletrzarni, pytajcie o Szachina, o Arona prochownika, ale ostrożnie i zręcznie, raz jeszcze powtarzam.
— Dobrze mości rotmistrzu — rzekł Porwisz — ja się zaraz dowiedzieć muszę, z której strony najlepiej uderzyć na tę budę, ile tam jest cywilnego garnizonu, kiedy to tałałajstwo spać się kładzie, i czy kto nie widział tej księżniczki!
Fogelwander nie wiedział, czy ma śmiać si, czy gniewać. Ogarek ciągnął za kolet Porwisza, chcąc mu dać do poznania, że się niedorzecznie wyrwał.
— Porwisz, Porwisz, stara ty baco z wąsami! — zawołał Fogelwander na pół gniewnie — może jeszcze każesz otrąbić w mieście, żeśmy przyjechali wykraść greczynkę? Czyś ty oszalał, stary szaławiło?
— Niech pan rotmistrz będzie spokojny — ozwał się teraz gwardyak, ratując z kłopotu biednego Porwisza, który poczerwieniał jak burak z konfuzyi — ja już to biorę na siebie. Byłem w garnizonie warszawskim długie lata, a