Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

dolina, jak świeżo rozwinięta, przeczysta biała kamelia, dziewiczej i nieskażonej, oślepiającej białości. Nowa warstwa śniegu posypała skalane gościńce, podwórca, zabieliła czarne łaty na dachach, skąd zwaliły się lawiny. Śnieżek przedziwny, tak miałki, drobny, pylny, jak najdelikatniejszy, najbielszy puder ryżowy — ani śladu owego krystalicznego, gruboziarnistego piasku.





15 grudnia.

I znowu odwilż — lasy na reglach granatowe, a wyżej turnie, sine ową zimną, ponurą, złowróżbną sinością — a jeszcze wyżej spokojna i nieruchoma masa wielkiej ołowianej chmury, w której żadnych konturów, żadnych nie dostrzegasz odcieni. I świat w oczekiwaniu czegoś milczący i martwy, ani podmie wietrzyk, ani zawinie brzeżka chmury z zębatego grzbietu turni.