Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

mieszanym lasem, do którego tulą się sadyby i sadki miniaturowe. Zrzadka stoją smreki wśród gąszczu osiczyny, jaworów i jesionów — a gałązki ich wyglądają jak łapy sowie, porosłe sutem, śnieżnem pierzem. Niebywała, niebywała szadź i okiść. Inaczej wyglądają jesiony i jawory: ich pędy grube jak chłędy, jak badyle, czarne z jednej, ubielone z drugiej strony, może od strony wiatrowego cienia. Smukłych brzózek korony wyglądają jak nierozwikłana plątanina nitek pajęczych; tu już sama biel — nawet nie widać, na czem siedzą rzędy igiełek. Jeszcze inaczej przedstawiają się limby — wszystkie igły zwieszone ku ziemi, grubo oszadziałe, wyglądają jak ogromne kiście, pędzle mularskie unurzane w najbielszem wapnie, a na gałęziach, ociężale ponaginanych do ziemi, leżą całe brzemiona śniegu. Najpiękniejsze są modrzewie. Wysmukłe strzelają w górę ponad inne drzewa, ułożone w regularny poliniowany rysunek, od głównych linij wiszą jak włosy chwiejne gałązeczki, unizane kryształami, zgrubieniami blizn po odpadłych igłach, lub guzikami malut-