Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiem...
— Hm, — mruczała stara do siebie — zostawił na stole pieniądze... Juści pewnie dlo mnie...
Poczęła liczyć, układając w kupki.
— Całe czterdzieści... Kto go ta wie! Może dlo dziecisk... Nie krzyczcie!... — rzekła do dzieci. — Ojciec wróci z mamą... Słyszycie, knoty?... Żodnego wrzasku mi tu nie robić!...
Dzieci umilkły, starając się zdławić łkanie.
— Jeść... ciociu — wyszeplenił chłopczyk.
— Przyniesę wom bułek!... Michaś!... ino pamiętaj o Stefci! a cicho się zachowujcie!... Wnet wom przyniesę — wnet...
Zgarnęła pieniądze, zawinęła w brudny strzępek i włożyła do zanadrza... Wychodząc, przymkła drzwi na „skóbel“ — i poszła prosto... do karczmy.
Dzieci czekały cierpliwie, patrząc uporczywie przez okno, rychło ciocia wróci... Minęła jedna godzina, druga, nikt nie przychodzi... Dziewczynka znowu poczęła szlochać, za nią chłopczyk — wreszcie wypłakawszy się serdecznie... zasnęły.
Ciemno i cicho było w izbie... Od czasu do czasu tylko wiatr jękiem trącił o szyby. Wiatr jęczał nad uśpionemi sierotami .....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ranek był we wsi... Słonko, jak zwykle swo-